Tajemnica 'Julki i Szpulki’ 🙂
Wreszcie się zmobilizowałam i jest pierwszy wywiad na blogu!
Rozmawiałam z Mają Strzałkowską, autorką książki detektywistycznej dla dzieci Julka i Szpulka. Sprawa zaginięcia Lulu (jej recenzję znajdziecie tu), mamą i bardzo fajną i kreatywną kobietą.
Zapraszam do lektury 🙂
Jesteśmy chwilę po premierze Twojej pierwszej książki – jak się czujesz?
Pełna entuzjazmu, radości , nieco zakręcona i trochę zmęczona. Ostatni miesiąc był bardzo ekscytujący i intensywny. Sporo się działo. Czasem miałam wrażenie, że przesadzam z nadmiarem wpisów na social media, a z drugiej strony lubię, gdy się dzieje dużo. To nakręca pozytywnie i daje zastrzyk energii na kolejne działania i pomysły.
Ile trwało pisanie ‘Julki i Szpulki’?
Samo pisanie zajęło trzy miesiące. Starałam się pisać regularnie, minimum godzinę dziennie, a wyszło jak zawsze przy dzieciach i choróbskach, czyli regularnie nieregularnie 🙂
Łatwo jest wydać książkę?
I tak i nie. To wszystko zależy, czy się do tego dobrze przygotowaliśmy. Lubię mieć plan, nawet jeśli go spontanicznie zmieniam w trakcie jego realizacji 🙂
W tym przypadku musiał być. Bez planu wszystko by się rozsypało. A plan był dość prosty, za to czasochłonny: napisać książkę, zdobyć wiedzę jak wydać z wydawcą, a jak w self-publishingu, podjąć decyzję, w jaki sposób wydać, zrobić plan i go wykonać.
Brzmi prosto, a jednak był to proces czasochłonny i nie wszystko udało się przewidzieć. Poza tym plan wydania książki w self-publishingu wymagał jeszcze większych przygotowań.
Trzeba było dowiedzieć się, czy zakładać firmę i na jakich warunkach, zorientować się w sprawach księgowych, znaleźć współpracowników (drukarnia, logistyka, prawnik, księgowy, redaktor i korektor i najważniejsze – ilustrator), podjąć szereg kluczowych decyzji i przemyśleć promocję i strategię sprzedaży. Bardzo dużo różnych dziedzin w jednym.
To naprawdę zabawa nie dla każdego. Trzeba lubić zawód człowieka-orkiestry i potrafić zaufać osobom, których nie znamy.
Całe szczęście z pomocą przyszły podcasty i wpisy Michała Szafrańskiego, który wydał „Finansowego ninja”. Stworzył prawdziwe i darmowe kompendium wiedzy na temat self-publishingu. Z kolei firma IKMER, z którą współpracuje, ma mnóstwo porad dla self-publisherów. Poza tym jest coraz więcej książek i wiedzy w Internecie na temat „samowydawania”.
Co sprawiło Ci najwięcej trudności w całym procesie wydawniczym?
Organizacja czasu i realizacja planów w czasach pandemii.
W kluczowym momencie wydawania książki musiałam zajmować się dziećmi i realizowałam w krótkim czasie najważniejsze zadania. Całe szczęście sporo udało mi się przygotować dużo wcześniej, ale niestety realizacja kluczowych punktów odbyła się kosztem przygotowań chociażby kontaktów do mediów – na to zabrakło czasu, aby sporządzić kontakty i zorganizować masową wysyłkę o premierze książki.
Skupiłam się więc na Internecie. Najwięcej trudności sprawiły zatem zdarzenia losowe: pandemia, choroby dzieci, moja choroba w czasie druku książki (wtedy nie mogłam pojechać na akceptację plików).
To wada jednoosobowej działalności, jak coś Cię rozłoży albo musisz zająć się sprawami rodzinnymi nikt Cię nie zastąpi.
Co Cię najbardziej w nim zaskoczyło?
Życzliwość obcych mi ludzi, pomoc rodziny, przyjaciół i znajomych. Mogłam liczyć na wsparcie wielu osób. To sprawiało, że w razie problemów nie poddawałam się i szłam dalej.
Chociażby wpadka z okładką. W plikach zżarło literę „i” w tytule. Ale to był dzień. Pełen euforii, że już są wydrukowane książki, a potem rozczarowanie, walenie głową w mur, panika, co zrobić.
Moja siostra pocieszając mnie powiedziała, że mam „sprawę zaginięcia litery i” i wtedy przyszedł mi do głowy pomysł, aby rzeczywiście całą sytuację obrócić w żart.
Podobnie poradzili mi przyjaciele i gdy zaproponowałam takie rozwiązanie ilustratorowi – Danielowi Włodarskiemu – zrobiliśmy burzę mózgów. Tak narodził się Mól Złoczyńca i dodatki do książki w formie nalepek z zagubioną literką „i” oraz zakładką z dodatkowymi zadaniami i odznaką detektywa.
Całą akcję wykonaliśmy w tydzień tak, że nie posypały się terminy wysyłki książek kupionych w przedsprzedaży, a nawet wyszło lepiej, bo okazało się, że dzieci mają przednią zabawę.
Poza tym to świetnie się komponowało ze schowanym na ilustracjach tytułem kolejnej książki, co było rzeczywiście zaplanowane. Cała ta akcja, przynajmniej takie miałam wrażenie, spodobała się blogerom i też mnie wspierali w tym trudnym momencie, Ty także 🙂
Miałam też szczęście trafić na drukarza (naprawdę świetny facet, z terapeutycznym głosem), który uspokoił moją panikę i w bardzo krótkim czasie wydrukował inserty. Odebrałam je po drodze, jadąc do magazynu podpisywać książki! Tutaj też się ujawnił duży plus self-publishingu, że w razie problemów można zadziałać kreatywnie i bardzo szybko!
Czy książka od początku tak właśnie miała wyglądać? Czy może coś się zmieniło w trakcie tworzenia?
Zmieniło się trochę, pomijając zjedzone przez Mola Złoczyńcę „i” na okładce. Przed drukiem Daniel zmienił wygląd oprawy dodając pomarańczowy pasek, co uważam, wygląda świetnie. Zmienił się trochę tekst w trakcie tworzenia ilustracji – trzeba go było dopasować do wizji Daniela.
I tu self-publishing rządzi, bo mogliśmy to zrobić sprawnie i szybko, bo komunikacja była tylko pomiędzy dwoma osobami.
Poza tym format, papier i sam pomysł na interaktywność książki się nie zmienił.
Wszystkim zajmowałaś się sama, czy może miałaś sztab pomocników?
Cały czas mam sztab pomocników. Działanie w pojedynkę jest niemożliwe i zwyczajnie smutne. W moim sztabie była przede wszystkim rodzina i przyjaciele oraz dzieci (moje własne, rodziny, jak i znajomych), które zainspirowały mnie do stworzenia książki i jako pierwsze mogły ocenić tekst i go zmienić!
Mogę cały czas liczyć na męża, który pomagał mi stworzyć plan działań, zdobyć wiedzę na temat self-publishingu i przede wszystkim pilnuje budżetu (trochę jestem na bakier z finansami)
Mam też wspaniałych współpracowników. Przede wszystkim Daniela Włodarskiego, bez którego książka by w ogóle nie zaistniała. To świetny i na dodatek dobrze zorganizowany artysta. Ponadto bez drukarni Perfekt książka nie zostałaby tak ładnie wydana, a bez firmy IMKER książki nie docierałyby tak szybko i sprawnie do Czytelników. Księgowy, który cierpliwie znosi moje 100 pytań do, jak i rzesza innych ludzi.
Teraz wspierają mnie moi pierwsi Czytelnicy, ci duzi i mali.
Czy teraz jest coś, co zrobiłabyś inaczej?
Nie, wcale nie! Wszystko co do tej pory się działo – sukcesy i wpadki – to proces, w którym zdobywam doświadczenie.
Teraz czekam na informacje zwrotne od Czytelników, żebym mogła w jakiś sposób ich wspierać, wspierać rodziców w wychowaniu swoich pociech, a dzieci w odkrywaniu siebie i świata.
Zdradzisz jakieś anegdotki związanie z ‘Julką i Szpulką’?
Pewnie. Gdy po szalonej sesji fotograficznej z kłębkiem – Szpulką na głowie wróciłam do domu, mój syn widząc oczka i wystające rączki krzyknął: „O! Olaf! Masz Olafa na głowie” (czyli bałwana z „Krainy lodu”). Pękaliśmy ze śmiechu! Jest jeszcze jedna, zabawna historia. Córką widząc, jak coraz częściej spędzam czas przy komputerze, przyniosła swój komputer-zabawkę, położyła go obok mojego laptopa, usiadła na krześle, otworzyła swój laptop-zabawkę i oznajmiła: „Mamo, ja też piszę książkę. Będzie miała tytuł Amelka i nitka”.
Będą kolejne części książki? A może dostaniemy coś zupełnie innego?
Moim nadrzędnym celem jest wydanie kolejnej książki, bo pragnę, aby to była seria i to pokaźna. Nie będzie to jednak taka sama książka. Będzie w podobnej formule, a jednak inna, o innych uczuciach i innych zadaniach do wykonania.
Teraz chcę się skupić na serii „kryminałów” dla dzieci, ale coś czuję, że popełnię kryminał dla dorosłych, bo pomysły w głowie są już od dawna i czuję, że to będą kryminały „z jajem”, trochę groteskowe.
Więcej o autorce i jej książce znajdziecie na stronie www.julkaszpulka.pl
Zdjęcia wykonała Marta Rogińska