Zapraszam na wywiad z panią Gabrielą Rzepecką-Weiß, autorką książek dla dzieci, w tym świetnej serii o Poli.
Może na początek opowie Pani coś o sobie? Zawsze chciała Pani pisać książki dla dzieci?
Właściwie zawsze miałam kontakt zawodowy z dziećmi i zawsze mam dwa miliony pomysłów w zapasie i całą listę rzeczy, które chciałabym zrobić.
Gdy urodził się mój syn Kacper, pojawiły się na niej książki, bo bardzo chciałam napisać coś dla niego.
Choć może to we mnie drzemało, bo pierwszy tomik własnej poezji zaczęłam pisać w pierwszej klasie, a po drugiej – pierwszą książkę przygodową. Niestety nie wyszłam poza drugi rozdział.
I potem wiele, wiele lat nie pisałam nic poza wypracowaniami. Bardzo lubiłam je pisać.
Kiedy powstała Pani pierwsza książka? Długo Pani nad nią pracowała?
Nie bardzo wiem, którą uznać za pierwszą. W 2016 roku wydałam samodzielnie Animal abc. To była książka obrazkowa, jedynie z pojedynczymi słowami, więc byłam bardziej jej ilustratorem niż autorem. Te ilustracje powstawały powoli, na przestrzeni kilku lat.
Natomiast pierwszą książką, którą napisałam, była Gdy Pola się zgubi.
Pomysł na nią rodził się w mojej głowie długo, ale jak już sobie wszystko poukładałam, samo napisanie jej zajęło mi dosłownie jeden wieczór. Wena zdecydowanie istnieje i to był akurat taki wieczór z weną.
Jest Pani autorką świetnych książek o Poli. Opowie Pani o nich coś więcej? Skąd pomysł na taką serię?
Angielskiego zaczęłam się uczyć jako dziecko, ale gdy jechałam po raz pierwszy zagranicę, tata powiedział, że najważniejsze co powinnam umieć powiedzieć po angielsku, to nie nazwy kolorów czy zwierzątek, ale: 'Zgubiłam się. Proszę wezwij policję. Moja mama nazywa się’…itd.
Poprosił mojego ówczesnego nauczyciela, żeby mnie tego wyuczył.
Wiele lat później sama zaczęłam uczyć dzieci i doszłam do wniosku, że tata miał rację. To był punkt wyjściowy do Gdy Pola się zgubi.
Nie było tego typu książki na rynku, a każdy rodzic chyba zna uczucie paniki, gdy na chwilę dziecko zniknie nam gdzieś z oczu. Dobrze jest mieć jakiś opracowany schemat reakcji w takiej sytuacji.
Sama Pola jest Polą na cześć mojej czteroletniej bratanicy Poli, ale charakterologicznie to pomieszanie Poli z moją córką Florą.
Pola jest indywidualistką lubiącą ruszyć niespodziewanie w lewo, gdy wszyscy akurat idą w prawo, natomiast Flora jest niezwykle poprawna, ale też bardzo kreatywna. Razem stanowią niezwykle słodki duet.
Gdy Pola się zgubi została dobrze przyjęta i Dwukropek zaproponował zrobienie z niej serii.
I chyba to był dobry pomysł.
Książki o Poli mają uczyć dzieci prawidłowego zachowania w różnych sytuacjach, ale bardzo mi zależy, żeby nie były zbyt instruktażowe, ale żeby pozostały historiami do czytania na dobranoc, miały swoją bajkową fabułę, bohaterów z charakterem, jakiś początek i koniec.
We wszystkich moich książkach staram się też wprowadzić elementy łatwe do zapamiętania dla dziecka – jakiś rym, czasem jakiś rytm, powtórzenia, tak, żeby dzieci łatwo mogły zapamiętać fragmenty tekstu i aktywnie uczestniczyć w czytaniu.
Stąd rymowane zasady, ale też czasem pojedyncze, rymowane zdania wplątane w tekst pisany prozą, a także sporo onomatopei, które dodają tekstowi dźwięków życia.
Pierwsza część, Gdy Pola się zgubi, szybko znalazła wielu czytelników. Spodziewała się Pani takiego ciepłego przyjęcia?
Nie miałam jakiś konkretnych oczekiwań, jedynie nadzieję.
Ogromnie cieszę się, że czytelnicy polubili moich małych bohaterów i chętnie sięgają po moje książki. Pozytywny odzew od czytelników, ich sympatyczne komentarze naprawdę dodają skrzydeł.
Ale proszę pamiętać, że Pola zawdzięcza swój urok i sukces nie tylko mnie, ale też cudownym ilustracjom Magdy Kozieł-Nowak. To ona wprowadziła gołębia cudaka w pierwszej części i inne ptactwo w kolejnych.
Podobnie Magiczna Podróż Flory dostała ogromny ładunek dodatkowej magii
dzięki ilustracjom Macieja Szymanowicza, a Piotr Stachera swoimi ilustracjami przeniósł Szaloną grę w rób to co ja, czyli Franek i Felek idą spać na jeszcze wyższe poziomy szaleństwa.
Za książkami stoi też świetna redakcja, z Kasią Biegańską na czele. Zna się kobieta na rzeczy.
Naprawdę dumna jestem ze współpracy z nimi wszystkimi.
Pola na plaży to druga część w serii. Czy zasady kulturalnej i bezpiecznej zabawy na plaży układała Pani według własnych obserwacji? Czy może były z kimś konsultowane?
Obserwacja dzieci w mojej rodzinie i moje własne przemyślenia są zawsze punktem
wyjściowym, ale ja nie jestem ekspertem od wszystkiego.
Każdą kolejną książkę o Poli poprzedza solidne badanie tematu i konsultacje ze specjalistami, i to na różnych etapach.
Polę na plaży konsultowałam ze znajomymi ratownikami wodnymi, Polę w lesie ze znajomym leśnikiem, a Gdy Pola się zgubi – z policjantem.
Redakcja też konsultuje teksty, a na koniec książki obejmowane są patronatami ekspertów w danej dziedzinie.
Gdy Pola się zgubi objęta jest między innymi patronatem Fundacji Itaka, Pola na plaży też, a także patronatem Pomorskie.travel zaś Pola w lesie patronatem Związku Leśników Polskich w RP, Świętokrzyskich i Nadnidziańskich Parków Krajobrazowych i dwutygodnika Las Polski.
Najnowsza książka to Pola w lesie. Która z zasad odpowiedniego zachowania w lesie jest według Pani najczęściej łamana?
Chyba niestety pierwsza część pierwszej – „nie śmiecimy”. Moi rodzice mieszkają w mieście, ale bardzo niedaleko lasu. Jest mi zawsze okropnie smutno, gdy idziemy do tego lasu na spacer, bo las sam w sobie ładny, ale śmieci są w nim co rusz.
Co rusz widzę, a to butelkę, a to puszkę, a to znowu opakowanie po chipsach i naprawdę nie potrafię pojąć, jakie brudasy zaśmiecają tak lasy.
Gdyby tak każdy z nas idąc do lasu, nie tylko nie zostawiał tam tego typu pamiątek po sobie, ale za każdym razem wyniósł choć jeden papierek…
Planuje Pani kolejne tytuły w serii?
Tak. Chyba mogę zdradzić, że dwie kolejne historie o Poli są już napisane, jedna się właśnie ilustruje. Myślę, że ukaże się jakoś na wiosnę.
Bardzo lubię inną Pani książkę, Magiczną podróż Flory. Skąd pomysł na taką zwariowaną i pełną magii książkę? 🙂
Z życia. Sporo jeździmy. Każda podróż do babci i dziadka to dla nas 800 km i trzeba ją
przetrwać. Różne szalone historie się w naszym aucie wydarzają…
Flora nie raz chcąc szybciej dojechać, wołała z tyłu: Tato, szybciej, wilki nas gonią! Auuuu!!!!
Z Kacprem zaś pędziliśmy kiedyś na koniec tęczy.
Odbyliśmy też kilka wyjazdów większym busem razem z moimi rodzicami i rodziną brata – to był zawsze niesłychanie wesoły busik.
Jak już rozmawiamy o innych Pani książkach, to muszę wspomnieć o Szalonej grze, w rób to, co ja, gdzie znajdziemy zupełnie nowe podejście do usypiania.
Opowie Pani coś więcej o kulisach powstawania książki?
To też z domu i z zajęć z dziećmi. Jest taka angielska zabawa „Simon says”, w której dzieci musza robić to, co im „Simon” każe. Zmodyfikowałam ją. Dzieci chętnie wykonują różne tego typu zadania i chętnie naśladują.
Warunki są dwa: ma być mniej więcej wykonalne i ma być wesoło.
Fantastycznie jest powygłupiać się razem z dziećmi, nie powinniśmy się tego bać – to buduje więź i wspólne wspomnienia.
Książki czytam swojej córce na dobranoc, więc moje historie muszą ją na koniec jakoś do łóżka zagonić. Energii ma dużo, więc nie zawsze jest to proste.
Franek i Felek to moi bratankowie, też dwa słodkie urwisy. Z tego wszystkiego
zrodziła się Szalona gra.
Pani książki są wesołe i bardzo pozytywne. Jest coś, co w pisaniu sprawia Pani najwięcej radości?
Zdarzało mi się też robić ilustracje, dlatego pewnie pisząc książki, często myślę obrazami.
Lubię też wymyślać psoty i psikusy. Niektóre sceny z historii, które opisuję, malują mi się w głowie tak barwnie i realistycznie, że mnie samą najzwyczajniej w świecie potrafią bardzo rozbawić. Wesołe jest takie pisanie.
Cieszą mnie też reakcje dzieci w rodzinie, uznanie Kacpra, błysk radości w oczach Flory, całe fragmenty Poli recytowane przez Polę.
Moje dzieci to moi pierwsi i najważniejsi recenzenci.
Florze opowiadam niektóre historie, zanim je jeszcze napiszę. Często prosi mnie, żeby
opowiedzieć jeszcze raz i jeszcze raz. Jak przy kolejnym opowiadaniu coś przekręcę, z powagą mnie poprawia: Ale mamo, to przecież nie było tak…
Dzieci podsuwają też mi czasem pomysły.
Gdy syn był mały, powiedział kiedyś patrząc na połówkę księżyca na nocnym niebie: Patrz mamo, księżyc schował się pod kołderką nocy!
Stąd się wziął początek Szalonej gry Franka i Felka: …Teraz, co wieczór, gdy słońce schowa się pod kołdrą nocy…
Dwa dni temu zadzwonił mój brat i mówi: Musisz pisać kolejną Polę zatytułowaną Pola spóźnialska…
Jest jeszcze mama i tata. Mama mnie wspiera na duchu – dla niej każda moja książka jest fantastyczna i nie wymaga absolutnie żadnej korekty. Najchętniej wykupiłaby cały nakład i obdarowała nim kogo się da.
Natomiast tata to mój prywatny mistrz słowa. Zdarza mi się czasem zaciąć na jakimś rymie. I jak już zatnę się na amen, to tata jest ostatnią deską ratunku. Dzwonię wtedy i mówię: Muszę zrymować taką a taką zasadę, mam takie a takie propozycje, ale wszystkie wydają mi się do bani, może pomyślisz ze mną? I tata myśli, rymy potrafią mu wyskakiwać jak z rękawa.
Na ogół uruchamiają one u mnie nowe trybiki i dzięki nim wpadam w końcu na właściwy rym.
Prawdę mówiąc, kilka zasad z serii o Poli jest jego autorstwa, choć on na pewno się tego wyprze i ani ja, ani on, nie wiemy już, które dokładnie.
Uwielbiam jak tak sobie razem rymujemy. Tata ma ogromny talent literacki, gdyby tylko Pani wiedziała jak przerobił Koncert Wojskiego Mickiewicza na Koncert Irki… boki zrywać można.
Zaczyna się tak:
Na ten czas Irka schwyciła w kieszeni schowaną,
Kraciastą chustkę do nosa, całą zasmarkaną…
Jak spadochron …
Ktoś może mówić, że to profanacja, ale ja dzięki temu wierszykowi nauczyłam się Koncertu Wojskiego na pamięć i był on moją ulubioną częścią Pana Tadeusza.
A co jest najtrudniejsze?
Czasem wybór imion.
Chciałabym każde bliskie mi dziecko z rodziny i kręgu znajomych uhonorować w jakiejś książce. Teraz w rodzinie pojawił się Tadzio, trzeba więc zasiąść i pisać o Tadziu psotniku…
Czasem rymy nie chcą się rymować pod moje dyktando, czasem ograniczenie ilości zasad i utrzymanie całej historii w formie bajki.
Jak już mówiłam, choć książki o Poli uczą, bardzo chciałabym, aby pozostały przede wszystkim historiami na dobranoc.
Wybór przygód też bywa trudny.
Na przykład w Magicznej Podróży Flory miałam mnóstwo pomysłów na krainy, przez które rodzina może jechać, ale książka ma tylko 32 strony.
Mam też kilka napisanych tekstów, które co rusz przerabiam. Trudno jest skończyć pisanie, bo zawsze można jeszcze coś zmienić, szukać lepszego sformułowania, skrócić, przerobić, zmienić szyk…
Wreszcie onomatopeje w formie nagromadzonych głosek typu trili li li, stuk puk, czy hau hau.
Dzieci je uwielbiają. I tu pojawia się problem.
Słownik onomatopei, czyli wyrazów dźwięko- i rucho-naśladowczych PWN zawiera około 800 wykrzykników onomatopeicznych. Niby dużo, ale ja jestem japonistą, mówię płynnie po japońsku.
W języku japońskim jest ponoć 4000 – 5000 wyrazów dźwiękonaśladowczych, ponoć 3-5 razy więcej niż w innych językach. I często jest tak, że chcę mieć w tekście jakiś dźwięk, umiem go oddać w obcym języku, a po polsku klops – nie ma odpowiedniej onomatopei. No i wtedy się głowię: mogę wymyślić coś nowego, czy nie?
Z pokorą podchodzę do mojego pisania.
Ma pani jakieś rytuały związanie z pisaniem?
Chyba nie. Mam zawsze rozpoczętych kilka tekstów na raz.
Są dni, a nawet tygodnie, gdy najchętniej siedziałabym i pisała cały czas, bo historia się sama układa, ale też są dni, że siedzę przy komputerze, chcę pisać, ale nagle się okazuje, że zupełnie najważniejszą rzeczą jest sprawdzenie, jakie są ulubione kwiaty królowej Elżbiety, co płynnie przechodzi w sprawdzanie, jak długo żyją motyle, a wreszcie w sprawdzanie na Google Maps, jak wygląda jakaś ulica w Honolulu.
Nie wiadomo, kiedy robi się środek nocy, w tekście nie przybywa ani linijki, a gdy następnego dnia mój niezwykle wyrozumiały mąż pyta mnie czemu jestem tak
zmęczona, bez mrugnięcia okiem odpowiadam, że musiałam pracować do późna…
Ma Pani swoje ulubione książki dla dzieci lub ulubionych autorów?
Ulubionych książek dla dzieci mam sporo, ale to są książki z różnych krajów.
Lubię We are going on a bear hunt Michael Rosen i Helen Oxenbury, Przygody Żabka i Ropucha Arnolda Loebla, przygody Malwinki i lwa Helen Stephens czy książki japońskiej pisarki i ilustratorki Yuki Shimady.
Z klasyków to oczywiście książki Astrid Lindgren. W dzieciństwie nie lubiłam
Muminków Tove Jansson a teraz uważam, że są świetne. To co prawda oryginalnie nie
książka, ale film – ale uwielbiam japońską bajkę Mój sąsiad Totoro, za wszystko.
Razem z Florą czytamy teraz Szkołę Magicznych Zwierząt Margit Auer i Niny Dulleck. Jeśli chodzi o książki dla starszych czytelników to lubię fantasy (Tolkiena, Pratchetta, Martina, Sapkowskiego), powieści Segala, Browna, Kinga, Navarro, kryminały Nesbo, ale też wiersze Szymborskiej i Przybory.
Czy w najbliższym czasie dostaniemy Pani kolejną książkę?
Jak już zdradziłam wcześniej kolejna Pola się właśnie ilustruje, a kolejna Flora niedługo
zacznie. Mam nadzieję, że obie ukażą się na wiosnę.