Mirosław Wlekły jest autorem świetnych książek o przygodach Toniego Halika. Zapraszam do lektury wywiadu i poznania kilku ciekawostek związanych z powstawaniem książek.
Chciałabym porozmawiać z Panem o książkach dla dzieci, Przygoda dzika Toniego Halika i Jadą Haliki przez Ameryki, ale myślę, że musimy zacząć od książki dla dorosłych, czyli Tu byłem. Tony Halik.
Kiedy powstał pomysł napisania biografii tego znanego polskiego podróżnika?
Kiedy wróciłem z wyprawy pod tytułem Afryka Nowaka. Nowak przez pięć lat objechał rowerem całą Afrykę, a ja wraz z setką innych podróżników dokładnie odtworzyliśmy jego eskapadę w dwa lata. Niemal pięć lat, tylko jeepem i przez Ameryki podróżował Halik. Analogia od razu wdzierała się do głowy.
Postanowiłem ruszyć jego śladem, już nie fizycznie, ale reportersko i przelać tę podróż na karty biografii.
Jak wyglądała praca nad książką? Ile trwała? Ile krajów odwiedził Pan podczas pracy?
Niemal trzy lata. Przede wszystkim zjechać musiałem jedną trzecią Polski. Potem była Francja (miejsce urodzenia Pierrette), Argentyna (gdzie mieszkali w latach 1948-61), Meksyk (1961-1975) i Stany Zjednoczone, gdzie mieszka teraz ich syn.
Wcześniej, przy innych okazjach, odwiedziłem inne 'Halikowe’ miejsca, jak Peru, Boliwię czy Brazylię. Ważne sprawy podczas pisania biografii miałem też w Niemczech i Anglii, których nie odwiedziłem, ale poradziłem sobie za pomocą e-maili i telefonu.
Co było największym wyzwaniem w trakcie pracy?
Weryfikacja informacji. Bo przynajmniej połowa wiedzy o Haliku okazała się przekłamana, podkoloryzowana lub zupełnie zmyślona.
A co było najprzyjemniejsze?
Kontakt z ludźmi, słuchanie opowieści o Haliku. Tak naprawdę niemal wszyscy go uwielbiali. I podziwiali.
Rzecznik prasowy prezydenta Meksyku powiedział mi, że Halik był większym odkrywcą jego kraju niż Kolumb, Kortez i Humboldt razem wzięci. Bo odkrywał go przed Meksykanami, dla nich, opisywał w barwnych, drukowanych tam, reportażach, dzięki którym Meksykanie jak nigdy wcześniej poznawali swój kraj.
Było coś w biografii Toniego, co Pana wyjątkowo zaskoczyło?
To, że był wybornym i cenionym reporterem. Świetnym korespondentem wojennym, których dla NBC, wówczas największej telewizji świata, przywoził z odległych miejsc nieocenione materiały filmowe.
Kiedy postanowił napisać Pan książkę dla dzieci o Haliku? Skąd w ogóle ten pomysł?
Halika doskonale pamiętali wszyscy 35-latkowie. Kto był młodszy, dowiadywał się o nim z mojej książki. Okazało się, że także oni potrafili zachwycić się tą postacią. Już nie tylko podróżami, ale głównie życiową postawą. Tym, jak można realizować swoje najskrytsze marzenia. To był impuls, by opowiedzieć o nim także najmłodszym, którzy nigdzie nie mieli okazji się z nim spotkać.
Czy pisanie dla dzieci okazało się dużym wyzwaniem?
Tak. I gdyby nie moje dzieci – Patrycja i Przemek – pewnie bym nie podołał.
Na jakiej podstawie wybierał Pan przygody podróżnika, które znalazły się w książce?
To głównie one je wybierały.
Wieczorami czytaliśmy reportaże Halika, a Patrycja i Przemek komentowali, które z nich są interesujące, a które nie bardzo. Ta dziecięca perspektywa była nieoceniona w tej pierwszej selekcji.
Pisze Pan, że historię podróży Halików opowiedział Pan po swojemu. Czy dużo momentów wymagało ‘ubarwienia’? A może było coś, co było nieodpowiednie dla dzieci?
W przypadku Halika nic nie trzeba było ubarwiać. Raczej trzeba mówić o odbarwianiu. Zmiany polegały raczej na lekkiej cenzurze i dostosowaniu narracji dla dzieci. Ścięciu scen drastycznych lub niezrozumiałych.
Myślę, że w przypadku Przygody dzikiej Toniego Halika dołożyłem od siebie najwyżej pięć procent, w Jadą Haliki przez Ameryki nieco więcej. Poza tym – zachowując fakty – wszystko napisane zostało oczywiście na nowo, „po dziecięcemu”. Dlatego można nazwać te książki reportażami dla dzieci lub dziecięcy non fiction.
Pisząc książkę, odbył Pan podróż do Argentyny śladami Halików. Jak to było znaleźć się tam po tylu latach? Czy są tam jeszcze ‘ślady’ Halików? Czy ludzie jeszcze o nim pamiętają?
Można mi nie wierzyć, ale praca ta przebiegła nadzwyczaj prosto.
Wszedłem do restauracji, w którym Tony 60 lat wcześniej objadał się byczymi jądrami w zielonym sosie i jedynym klientem, którego tam zastałem, okazał się jego znajomy. Zaczepiłem kogoś na ulicy, a ten dał mi numer do byłem sąsiadki Halików, która była opiekunką ich dziecka. Naprawdę! Moja praca w Argentynie przebiegała równie niesamowicie co życie Halika.
A jak jest w Polsce? Dorośli pewnie doskonale go kojarzą i pamiętają jego programy. A czy dzieci znają postać Toniego Halika?
Tylko te, które przeczytały moje książki. Zastanawiam się jednak, czy traktują go jako rzeczywistą postać, czy raczej zmyślonego bohatera kolejnej baśni.
Spotkał Pan jednego z bohaterów książki, czyli syna Toniego, Ozana. Opowie Pan więcej o tym spotkaniu? Jego życie od samego początku było niesamowite 🙂
Zbliżał się do sześćdziesiątki. Spotkałem więc zupełnie poważnego i nieprzypominającego Tarzana, o czym wspominam w książce, pana. A kiedy przyłożył oko do starej kamery po ojcu, uświadomiłem sobie jak bardzo go przypomina. Mówiono, że urodził się dla przygody. I rzeczywiście z niej nie rezygnuje: żegluje, chodzi po górach, uczestniczy w spływach kajakowych. Tony Halik byłby z niego dumny.
Planuje Pan kolejne książki z przygodami Toniego?
To głównie zależy od moich czytelników. Jeśli tylko będą tego chcieli, ja jestem gotów.